Chwile zwątpienia

Chyba każdy ma od czasu do czasu jakąś chwilę zwątpienia. Oczywiście ono – zwątpienie – może dotyczyć bardzo różnych, odmiennych rzeczy, i jestem przekonana, że obiektów tego zwątpienia jest co najmniej tyle, ile ludzi na świecie. Chociaż nie, powodów zwątpienia jest dużo, dużo więcej, bo są i tacy, którzy tracą pewność i wiarę w dwóch kwestiach, bywa że trzech, a nawet więcej.

Ten wstęp dotyczy mnie oczywiście i mojej chwili zwątpienia. Oraz miejsca, w którym się w tej chwili spotykamy, czyli bloga.

Czytam, słyszę gdzieś czasami, że blog to taka nieco kłopotliwa forma internetowego pisarstwa. Kłopotliwa dla obu stron aktu literackiego – dla strony piszącej i strony czytającej. Dla czytelnika zatem, bo ponoć społeczeństwo nie lubi i nie chce (nie chce mu się) czytać. A blog to dużo czytania, oj, dużo. A czasem to nawet żadnego obrazka nie ma. Taki Twitter – to jest to! Krótko i już! A Instagram – fotka, słowo, emotikon – i gotowe! Facebook też jest ok, bo dużo obrazków, tekstu zdecydowanie mniej.

Dla piszącego kłopotliwy ten blog – łatwiej i szybciej napisać, a nawet powiedzmy „machnąć”, jakiś komentarzyk jedno-dwuzdaniowy i jakąś fotkę i sprawa załatwiona. Na bloga notka – o, to już trzeba posiedzieć dłużej i mocniej, głębiej jakoś, jakieś akapity powymyślać, jakieś tytuły, nawet i spuentować by się przydało…

No i teraz, drogi Czytelniku oraz drogi pamiętniku (tu: blogu) pytam: po co to komu? po co te męki pisania z jednej, czytania z drugiej strony?

Więc od czasu do czasu nachodzą mnie chwile zwątpienia, czy to moje pisanie ma sens, czy jest po coś i czy jest komuś?

Żadna ze mnie celebrytka, żadna X czy Y, czy Z (wstaw dowolne imię i nazwisko znanej blogerki/ influencerki/ tiktokerki/ youtuberki/ instagramerki), żebym mogła liczyć na tysiące odsłon i setki komentarzy, to jasne. Ale jakiś odzew by się przydał!…

I kiedy już w trakcie trwającej dłuższy czas chwili zwątpienia, jestem bliska podjęcia decyzji: to koniec, zamykam tego bloga, wystarczy (wystarczy… niemal jak W. Szymborska…) tego pisania w pustkę…

…to właśnie wtedy znajduję ów odzew…

No, kurczę, wtedy!? Kiedy już zaczynam oswajać się z myślą i rzeczywistością, z życiem bez konieczności „zamieść wpis na blogu!”…

I wtedy dowiaduję się, że: o, parę dni temu przeczytałam u ciebie wiersz, o tym, wiesz, super, nie znałam go, a tak mi się spodobał… Albo: jak ty to ładnie napisałaś, o tej ulicy… Albo: Reniu, ty jesteś poetką!, ty opisujesz drzewo, a tak poetycko… Albo: jak ja tu lubię zaglądać…Albo: jak czytam pani bloga, to ja robię sobie kawę, nikt mi nie przeszkadza, a ja sobie czytam jeden pani wpis za drugim jakbym czytała książkę…

Albo dostaję takiego maila na moją pocztę internetową renbe@interia.pl:

Dzień dobry Pani Reniu ! Czytuję Pani mądrości – często dają mi do myślenia, skłaniają do refleksji i jeszcze – wzbudzają podziw nad Pani osobą. A to z powodu głębi spojrzenia, a to za twórczość, a także za ciekawość świata – tak ogólnie. Ostatnia notatka (taka, cóż – trochę religijna) również trafiła w mój gust, tzn. spodobała mi się modlitwa,  która pomimo swojej prostoty, jest wielka. Przypomniałam sobie „Modlitwę o radość”, też taką podnosząca na duchu, optymistyczną. Pozdrawiam – już wiosennie.

I wtedy kolejny raz wątpię w moje zwątpienie i postanawiam, że znowu coś napiszę. Bo może jednak te moje kilka zdań i myśli komuś na coś się zda?! Może ktoś się zamyśli, ktoś uśmiechnie, wzruszy, może ktoś o czymś się dowie?!…

Więc się podzielę, napiszę, mam tyle do opisania, że gdyby nie sprawy życiowe, które przedkładam częściej nad pisanie (pisanie wszelakie, wierszy, felietonów, recenzji, zapisków przeróżnych), a także nad malowanie (a ono też zajmuje czas i energie: tę życiową i tę twórczą), to mogłabym notki blogowe pisać i pisać, i pisać. No to piszę, raz częściej, raz rzadziej…

PS. A na maila odpisałam tak:

Dzień dobry! miło mi Panią widzieć/czytać 🙂 fajnie, że znajduje Pani coś dla siebie w tych moich mądrościach – nie wiem, czy to aż takie moje mądrości, w końcu często „wykorzystuję” innych, ale – jakby nie było – staram się jak mogę! 🙂 Dziękuję za miłe słowa! i ja pozdrawiam i zdrówka życzę, szczególnie że niedawno choroba mnie dopadła i nie chce się odczepić… ale idzie ku lepszemu. Przesyłam pozdrowienia. Renia

Konkurs na książkę poetycką

Właśnie dostałam wiadomość o zakończeniu konkursu, czyli o autorach, którzy w konkursie brali udział ze swoimi tomikami, o autorach, którzy zostali wybrani spośród 200 innych i nominowani do nagrody, o dacie i miejscu wręczenia nagrody jednemu z 5 wybranych, o jurorach, o samym konkursie słów czy zdań kilka jako podsumowanie.

Był to V Ogólnopolski Konkurs Poetycki im. Kazimierza Hoffmana o statuetkę KOS-a w Bydgoszczy, w którym też wzięłam udział. Czyli moja „Ja, Śmierć”. Oprócz mojej książki, jeszcze 199 innych ubiegało się o owego KOS-a. Wśród autorów nazwiska bardzo znane i nieznane. Poza tym kilku autorów znam osobiście, kilku ze słyszenia, z widzenia albo z jakiejś np. korespondencji.

Na liście uczestników, alfabetycznej, jestem pod numerem 17 i w dobrym towarzystwie 🙂 Tematycznie i „tytułowo” pasuję do tomiku z nru 15 🙂 Ale treściowo to książki zupełnie inne, moja jest niepowtarzalna, że pozwolę sobie na takie stwierdzenie, bo nie jest książką o „radzeniu sobie ze śmiercią”, co jest przedmiotem wielu tomów i tomików.

Kapituła Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Kazimierza Hoffmana w składzie: Iwona Smolka (przewodnicząca), Anna Janko, Grzegorz Kalinowski i Robert Mielhorski, dnia 23 kwietnia 2024 roku, wskazała pięć tomików nominowanych do nagrody. Do oceny zgłoszono 200 tomów poetyckich.

Nominacje otrzymali:

• Genowefa Jakubowska-Fijałkowska, Wiwisekcja, Instytut Mikołowski

• Łukasz Jarosz, Widoczna i niewidzialna, Instytut Mikołowski

• Marzanna Bogumiła Kielar, Wilki, Wydawnictwo Znak

• Urszula Sikora, Trzynasty miesiąc, Wydawnictwo WBPiCAK

• Piotr Szewc, Zielony anioł i inne oktostychy, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Krakowie

Serdecznie gratulujemy nominowanym!

Autorkę/autora najlepszego tomu poetyckiego 2023 roku poznamy podczas gali, którą zaplanowano 8 czerwca 2024, o godz. 17.00, w Salonie Hoffman KPCK, pl. Kościeleckich 6. Zapraszamy do udziału!

I kilka zdań na końcu informacji o laureatach konkursu, które w jakiś sposób mnie dziwią? chyba to: „smutne, ale prawdziwe”. To takie ogólne, optymistyczne podsumowanie, taka dobra optymistyczna konstatacja o poezji. W sumie cieszę się, że wzięłam udział w tym konkursie.

„Ogólnopolski Konkurs Poetycki im. Kazimierza Hoffmana o statuetkę KOSa to spotkanie z pięknem poezji. Autorzy tomów snują niezwykłe opowieści. Niektóre są smutne, ale prawdziwe. Hoffman, patron konkursu, analizował w Dzienniku, że „Człowiek klęczy. Natura stoi wyprostowana”. Ale w „poezji KOSa” jest też piękno! Emocje, relacje i wiara w wartości. Nadzieja. Miłość. Gratulujemy!”

Grudzień czy maj

Na parapecie stoi od dawna – i ani drgnie – zygokaktus. I nagle coś w nim drgnęło właśnie. Patrzę, przyglądam się, a on zaczyna wypuszczać jakby kwiaty. Nie, nie jakby, po prostu kwiaty. I przedwczoraj dwa największe pączki rozwinęły się i przepięknie zakwitły.

Zygo kaktus to inaczej kaktus bożonarodzeniowy albo grudnik. To dlatego, że kwitnie w grudniu, w okolicach Bożego Narodzenia. A tu ciach, maj, wiosna i kwitnie grudnik.

I skojarzyło mi się to dziwne botanicznie wydarzenie z moim wierszem o grudniu. To fragment jednego z takich obrazków poetyckich, które piszę teraz, obrazków, które nazwałam (nazwa robocza) Trójwiersze 🙂 I ten fragment jest taki:

W grudniu niepodobnym do grudnia na skrawku trawnika za blokiem kwitną stokrotki.

A z tym zygokaktusem wymyśliło mi się zdanie takie:

W maju niepodobnym do grudnia z niewiadomych przyczyn kwitnie malinowo bożonarodzeniowy grudnik.

Te dziwne botanicznie wydarzenia są w sumie smutne, no nie, bo to przez zaburzoną ekologię i używanie nieodpowiedzialne przez ludzi natury, świat wariuje. To niezbyt mądrościowe i naukowe stwierdzenie, ale wiecie o co chodzi…

Tomik Ireny Słomińskiej

Oto recenzja tomu poezji Ireny Słomińskiej „Wiersze ostatnie”, napisana przez Kingę Młynarską. Obie są piękne – i poezja, i recenzja 🙂

Czytajcie i podziwiajcie – i wiersze, i ich opisanie 🙂

„Wiersze ostatnie” – Irena Słomińska

„Wiersze ostatnie” Irena Słomińska poświęciła swoim Rodzicom. To niezwykle przejmująca kronika ich życia, ale przede wszystkim – pamiętnik miłości córki do matki i ojca, zapis ich relacji oraz poruszającej więzi.

Pierwsza część to „Pożegnanie z Matką”. Autorka szkicuje tu portret Wiery z Kuźmiuków Pachwicewicz. I już od pierwszych słów zapadamy się w tę poezję, w te niesamowite obrazy i znaczenia.

Te wiersze dotykają tak mocno, bo wyczuwamy w nich szczere emocje. Rodzice nie są pomnikami z brązu, lecz ludźmi z krwi i kości. Żeński podmiot opisuje czasem dość trudne sytuacje, ciche (acz obecne) napięcie w ich stosunkach, czasem nawet ból. Kobieta czuje się winna („raniłam wiele razy”), choć nie tłumaczy swoich zaniechań. Żal jest tym większy, gdy uświadamia sobie, jak wiele można było zrobić. I że nawet drobne gesty mogły okazać się wielkimi czynami („tak bałam się ciebie dotknąć”).

Wspomina Wierę przede wszystkim jako matkę, co oczywiste. Ale kreśli też portret pani Pachwicewicz – nauczycielki. Przy czym i tu Słomińska nie jest jednoznaczna. Bo pisze tak, że tę liryczną postać możemy traktować także jako byt symboliczny, pewną figurę w systemie świata. W „Nauczycielce” ujawnia się też kolejna ważna cecha tej poezji – łączenie perspektywy mikro z – makro. Mamy zatem niby utwór o kimś konkretnym, a jednak uniwersalny. Ale dostajemy również opowieść o pewnym wycinku czasu, o trendach i tradycjach opisanego momentu (dziejowego):

przekraczasz próg szkoły

(…)

 z węzełkiem przaśnej chłopskiej

tradycji

z bagażem oficjalnej prawdy

wykorzystującej marzenie

i z człowieczeństwem czułym jak

kamerton

tak dojrzewały

nasze matki

(„. Nauczycielka” – fragm.).

Dzieci nie tylko podziwiają rodziców, ale przede wszystkim czerpią z ich nauki, zbierają pamiątki. Podmiot Słomińskiej także został hojnie obdarowany, nie tylko tą wyjątkową wrażliwością w  patrzeniu i odbieraniu świata. Matka zostawiła także m.in. „słowo / przebaczam / na życie”.

Podmiot nieustannie szuka rodziców w swoich wspomnieniach, w zapamiętanych sylwetkach. Analizuje więc i usiłuje zrozumieć swoją „złożoną matkę”, jest wdzięczna na pewne stałe w ich relacji, ale ciągle powraca też jakaś niezaspokojona potrzeba, na wierzch wychodzą deficyty z dzieciństwa.

Matka to „Królowa Śniegu” i – jak może się wydawać – przeciwieństwo ojca, o którym podmiot pisze tak czule:

nie miałeś nazwy

zagubiony w szeregu

przypadkowych znaczeń

splatałeś z nich celowość

(„***za mało było ciebie zbyt łagodnie” – fragm.).

To przejmujące wiwisekcje. Można pomyśleć, że podmiot chce pogodzić się ze stratą bliskich, ale przede wszystkim wyciszyć rozmaite emocje, jakie z nimi wiąże. Jakby poszukiwała w tym wewnętrznej harmonii. Ale żeby wytłumić wszelkie ambiwalencję, trzeba zrozumieć, wrócić do źródeł. Zatem podmiot „studiując” matkę i ojca, bada własną tożsamość, zmaga się ze swoimi uczuciami. A w jej wnętrzu kłębi się naprawdę wiele („przecież mnie nie oddzielisz od czującej tkanki”).

„Wiersze ostatnie”, co naturalne, posiadają również elementy swoistego dziennika żałoby. Podmiot nie szczędzi bolesnych szczegółów, w naturalistycznych opisach oddaje zmaganie się ze śmiercią bliskich, z martwym ciałem i biologicznym aspektem umierania:

opuszczałam powieki na oczy umarłych

i ręka mi nie drżała

ciało było lepkie cuchnęło jak psujący się ząb

(„***tak umierałam przez kilka kolejnych nocy” – fragm.).

Ale to też rozmyślania o śmierci w ogóle, także o własnej. Bo przecież to nieuniknione. I kobieta, która z umieraniem stykała się już w bardzo bliskiej przestrzeni, ma tego pełną świadomość. I nie tylko o odchodzeniu ludzi mówi, ale o kwestiach przemijania różnych elementów przyrody oraz rzeczy, jak np. domu rodzinnego czy „przedmiotów / już na krawędzi ich czasu”.

„Wiersze ostatnie” to liryczne wizerunki poszczególnych osób i konkretnych relacji. A jednak Irena Słomińska nadaje im tez pewien uniwersalny sznyt. W obrazie swojej matki odmalowuje portret kobiety i kobiecości w ujęciu szerokim, jak np.:

jest taka dotykalna miękkość

kobiety

i jak struna w nią wpisana

siła

(„1” – fragm.).

Poetka tworzy też rozczulające definicje, jak choćby:

pytasz czy istnieje

dotykalne dobro

tak

matka

(„***wietrznico” – fragm.).

I wreszcie spomiędzy słów o rodzicach, bliskich (którym autorka poświęca wiersze), o Polsce i dzisiejszych tendencjach („nie umiemy być sobą. chwytamy się form”), wyłania się też autoportret podmiotu. W swoich niemal pamiętnikarskich wyznaniach kobieta notuje m.in. „wciąż jestem / tamtą małą dziewczynką”. Wspomina ówczesną rzeczywistość i bazując na własnych doświadczeniach uczy się „czytać” świat. Podmiot chętnie nurza się w pamięci („najbardziej pewne ciebie oparcie”), jak sama podejrzewa jest „uwikłana jak pająk / w tamtą zamierzchłą sieć”.

Najbardziej doskwiera jej to uparte przemijanie. To przecież czas jest sekundantem w jej życiowym pojedynku,

zestarzało się

ciało

zblakły perspektywy

tylko duchowość

śpiewa

(„***mgiełka otacza” – fragm.)

i jeszcze cudowne:

Srebrzy się światło księżyca we włosach

i nie wiesz, kiedy pochwyciły srebro.

Kruszec wieku osiadł na skroni, mieni się

barwą minionych chwil

(„odliczanie” – fragm.).

„Tak chciałabym znów zakląć codzienność” – wyznaje podmiot. Tę codzienność, która jest coraz trudniejsza. Bo zdarzają się już częściej dni, kiedy „ogarnia słabość”, „przesila się siła i ból, i bezsiła”. Niekiedy pojawiają się takie drobne zwierzenia szeptem (tak je odbieram), opowiadające o zmaganiach kobiety z własnym cyklem przeobrażeń, rozumianym bardzo szeroko, także metaforycznie, jak np. w „Literach”:  

Już nie mogę odczytać tego, co przedtem sobie

zapisałam. Rozsypały się litery. Każda, osobna

istnieje i nie istnieje.

(…)

Kiedy straciłam osobność, straciłam więź.

Kiedy straciłam nienawiść, straciłam też miłość.

I siebie.

Literę.

Pośród czułych rozmyślań o świecie podmiot przywołuje wartości, które są jej najbliższe. Wiemy już, że to rodzina, pamięć („odbicie, które cyzeluje obraz”), obcowanie z naturą, rozwój duchowy, kontakt ze sztuką i kulturą. Jednak najczęściej bodaj kobieta wspomina o miłości, najczęściej w bardzo delikatnych słowach i obrazach, czasem zaś w odwoływaniu się do kulturowych symboli lub też życia codziennego. Bardzo często miłość łączy się w tych lirykach z tkliwością.

Część „Morze Spokojne” to podróż w głąb oceanu… słów! Podmiot ukazuje tu swoje poetyckie oblicze. Kobieta nie tylko tworzy, ale i jest zanurzona w świat literatury, sztuki itp. W tych wierszach najpełniej widać jej fascynacje. Subtelnie wspomina też o własnej duchowości, o Bogu, którego obecność czujemy w mieniącym się blasku istnienia. Choć sprawa wiary jest tu naprawdę ciekawych zagadnieniem – z pewnością podmiot jest istotą otwartą i wiele rozumiejącą, prawdopodobnie dlatego też niekiedy mierzy się z wątpliwościami i stale poszukuje (m.in. podnosząc temat Świętej Inkwizycji).

Przepiękna jest poezja Ireny Słomińskiej. Tu ta zwyczajna prozaiczność bycia wyziera z codziennych gestów czy sytuacji i obrasta w wielkie życiowe doświadczenie dzięki emocjom oraz rozmyślaniom podmiotu. Być może kobieta potrzebowała tych lat, by pełna nowej wiedzy oraz – przede wszystkim – dystansu móc spojrzeć na swoje dziecięce, dorastające i dojrzałe ja, na postawę rodziców, bliskich. Wydaje się, że dopiero teraz czerpie naukę o sobie, o człowieku i świecie z tych minionych zdarzeń. A może zawsze ją w sobie nosiła, ale my znamy jej tylko obecne, liryczne wcielenie?

Nie sposób nie wspomnieć też o jeszcze jednej, cichej bohaterce tomu – o przyrodzie. Ona jest tu wszechobecna. Bywa świadkiem życia oraz odchodzenia, traum, rozterek, ale i radości, powrotów. Chciałoby się powiedzieć nawet, że natura stoi zawsze na straży, m.in. pamięci. To w niej też przegląda się kobiecy podmiot Słomińskiej. Szuka wskazówek, ale i gotowych odpowiedzi. Żyje w zgodzie z rytmem przyrody, cyklem narodzin i zamierania, nieustannie wypatrując wiosny. A przecież zawsze dostajemy jakąś lekcję, choćby i zimą – ona wszak „mówi o wieczności”. Świat flory jest także swoistym pośrednikiem między tym, co wyrażalne (szukające wyrazu) a odwieczną tajemnicą.

W przyrodnicze metafory podmiot ubiera własne uczucia, obawy, wizje czy niepewności, szuka paralel, to znów posiłkuje się porównaniami:

„Chorągiewka”

Zamieć. Zimowa burza mojej przeszłości.

Taniec dni, kalendarzy śniegu w wichrze.

I ukryty pod stopami lód. Ślizgawica –

czasy, niestabilne jak ja. A jednak stawałam się,

lot śnieżycy, dezorientujący i odkrywczy.

Zima. Pogubiła już zamiecie jak przecinki

w zdaniu. I wypowiedź stała się monotonna.

Zabrakło oddechu. Mnie, w której stała się

żywiołem zima.

I teraz wywołuję znowu w pamięci jej ducha.

Zamieć. Mego ducha, który spokorniał.

Chorągiewka na wietrze.

Natura przeplata się tu z jeszcze jedną niezwykła kategorią – z magią! Och, wyczuwamy jej liryczne drżenie m.in. w „Przeczuciu” (klik), jednym z najpiękniejszych wierszy tomu, opisującym „doznanie lasu”. Te drobinki magicznego pyłu odnajdujemy tak naprawdę w niemal wszystkich tekstach zbioru. Bo Irena Słomińska ujmuje swoim wnikliwym spojrzeniem i niebywałą umiejętnością poetyckiego opisu. Uczy nas uważności na język, na „nieskończoność / możliwości słowa”.

Ach, słowa, słowa, słowa! W „Wierszach ostatnich” to bardzo ważny lejtmotyw. Cudownie autorka czuje słowo!

Jestem bardzo poruszona tą liryką – jest ze wszech miar czuła, choć pozbawiona naiwności i tej irytującej ckliwości. Gdzie trzeba – bywa dosadna, nawet z naturalistycznymi akcentami. To ważne, że Irena Słomińska uposażyła swój podmiot w tę naturalność, w cały wachlarz emocji i różnorodnych doświadczeń. Pozwoliła kobiecie z wierszy mówić o wszystkim, nie selekcjonując doznań, nie dzieląc na te poetyckie i te, które liryce notować „nie przystoi”. Dzięki temu „Wiersze ostatnie” są przejmująco bliskie czytelnikowi, intymne. Do czytania i przeżywania!

Poezja, który „zmusza, by myśleć i czuć. Uczy jak być / Jak odnaleźć się w sobie i świecie”. I w słowach…

Ptaki mojej samotności

Tak oto powstają „Ptaki mojej samotności” 🙂

Milczenie

Listeczek malutki jak paznokieć przyklejony po deszczu do szyby. Bezmiar, kwintesencja bezradności.
Zima przeciągnęła przez kościół. Zamilkły świece, zmrożone organy, zmatowiały witraże.
Kwietny gaj daje się dotknąć dopiero za z cegły murem twojej twarzy.

Znak
Ptaki mojej samotności czekają na znak, by odlecieć. Ale ich już dawno nie ma w moich pieśniach.
Balkon, na którym uschnięte pelargonie spoczywają w podłużnych sarkofagach doniczek. Milczy.
Wiosna ma nagle sto szalonych pomysłów. To wariatka.

Amfora
Po zmierzchu ulicami miasta przechadzają się anioły, wygładzają zmarszczki niepokojom i snom.
Śpiew ptaków na brzegu nocy otwiera amfory ze światłem nadchodzącego dnia.
Fraza z wysokiej ambony upadła między nasze spojrzenia.

Book Tour – wędrująca książka

Book Tour to podróż książki, to wędrówka książki. Nie powiem: tournée, bo dziwnie by to zabrzmiało, ale w zasadzie tak właśnie jest – tournée to przecież trasa koncertowa, seria koncertów danego artysty lub zespołu muzycznego, które odbywają się kolejno w różnych miastach. W przypadku Book Tour w miejsce zespołu wstawiamy książkę i to ona właśnie rusza w trasę po różnych miastach.

W taką właśnie wędrówkę wybiera się moja książka „Ja, Śmierć” i bardzo się cieszę, że podczas tej podróży trafi do rąk pasjonatów czy pasjonatek czytelnictwa, którzy w dodatku dzielą się swoimi wrażeniami z lektury i na forum grupy, skupionej wokół literackiego portalu „Czytam Dla Przyjemności”, jak dla szerszej rzeszy miłośników czytania, bo na stronie „Lubimy Czytać”, który określa się tak: „Jesteśmy społecznością, która kocha książki.”

A na Czytam Dla Przyjemności można obejrzeć wiele takich Book Tour-ów, organizatorki robią wspaniałe podsumowania takich podróży, myślę więc, że i książka (a tym samym i jej autor), i uczestniczki tej czytelniczej zabawy mają przy tej okazji wiele radości.

Na stronie znajdziemy taki opis: Book tour to wędrująca książka. Ogłaszamy nabór na chętnych czytelników, tworzymy listę i książka rusza w trasę. To tani sposób na czytanie, ale i możliwość napisania do swojego ulubionego autora oraz poznanie wielu nowych ludzi, których łączy pasja czytelnicza.

Są pewne zasady przy tej książkowej podróży, jest regulamin, który określa, co robić, aby podróż przeszła szczęśliwie, a książka wróciła „cała i zdrowa” do domu. 🙂 Żeby potem można było zrobić taki finał, w którym pokazane są miasta, w których książka gościła, ile przejechała kilometrów, ile dni była w trasie, jakie wywołała emocje, jakie fragmenty najbardziej się podobały oraz żeby zaprezentować jej „sesję zdjęciową” z nią w roli głównej w różnych anturażach!

Jeżeli ktoś chciałby wziąć udział w takiej podróży czytelniczej, to zapraszam, w imieniu swoim i w imieniu serwisu Czytam Dla Przyjemności. Tutaj można obejrzeć pełny wachlarz działań czytelniczych portalu: https://czytamdlaprzyjemnosci.pl/booktour-czytam-dla-przyjemnosci/

Zapisać się można na jego koncie facebookowym 🙂

Oto zaproszenie do Book Tour z moją książką 🙂

A tu kilka zasad, które obowiązują przy udziale w podróży książki:

Książki i obrazy

Biblioteka jest od książek, a od obrazów jest galeria. To nasuwa się samo. Ale gdyby tak połączyć jedno z drugim? Czemu nie? Ale jak?

Na świetny pomysł połączenia sztuki pisarskiej i czytelniczej oraz sztuki malarskiej i wystawienniczej wpadła Miejska Biblioteka w Opolu przy Minorytów. Na stoliku z dostępem do katalogu, czyli z komputerem, leży tam sobie taka teczka z napisem: Artoteka.

Obejrzałam, a tam w środku zdjęcia obrazów. I przy nich dane – bardzo ważne informacje o dziele malarskim – dane „metryczkowe” tych prac plastycznych, czyli imię i nazwisko autora, tytuł obrazu, technika wykonania, rok powstania, rozmiary, także imię i nazwisko nauczyciela.

Przejrzałam tę arte-teczkę z pracami i to kilkakrotnie. Piękne prace, wiele bardzo ciekawych! Wyglądało to tak. Tu tylko kilka wybranych stron pokazuję, to tylko przykłady, które jakoś zwróciły moją uwagę, co nie znaczy, że inne są mniej ciekawe!

O co chodzi w tym pomyśle. Otóż w tej artotece znajdują się reprodukcje prac uczniów i absolwentów Liceum Plastycznego w Opolu. Idea polega na tym, że to są „prace do wypożyczenia”! Gdyby komuś wpadł któryś z obrazów w oko, gdyby ktoś chciał obraz realnie powiesić u siebie w domu, może go wypożyczyć na określony czas, a potem może albo go zwrócić albo – jeśli uzna, że obraz mógłby zostać u niego na stałe – kupić tę pracę!

I jak się okazuje, kilka obrazów już zostało wypożyczonych, ktoś nawet pytał o możliwość zakupu.

Uważam, że pomysł na taką artystyczną współpracę Biblioteka – Szkoła plastyczna – jest wspaniały!

A co Wy myślicie? Zgadzacie się? To teraz obejrzyjcie kilka wcześniejszych prac, ale trochę w powiększeniu 🙂 Oto one 🙂

Warto zwrócić uwagę na rozmiary i technikę wykonania prac: to najczęściej wymagająca technika akrylowa i spore, czyli też wymagające, rozmiary obrazów.

No i cóż… To trzeba zobaczyć! 🙂

Niezapominajki

Niezapominajki
to są kwiatki z bajki!
Rosną nad potoczkiem,
patrzą rybim oczkiem.

Gdy się płynie łódką,
Śmieją się cichutko
I szepcą mi skromnie:
„Nie zapomnij o mnie”.


Chyba każdy z nas pamięta z dzieciństwa wierszyk o niezapominajkach Marii Konopnickiej. Ale chyba nie każdy wie, że grecka nazwa tych uroczych kwiatów (określanych przez część osób także jako niezabudki) oznacza ni mniej, ni więcej, tylko „mysie uszko”

Rzeczywiście, można by się nad nazwą niezapominajek i jej pochodzeniem zastanowić. Myślę, że do końca nie da się tego wyjaśnić. A tłumaczenia są dość niejasne, wręcz tajemnicze. Bo już choćby grecka nazwa tych kwiatuszków nijak się ma do naszej nazwy. Otóż grecka nazwa kwiatów, którą czerpiemy z Pliniusza, autora „Historii naturalnej”, wielkiego dzieła z wielu dziedzin, m.in. i botaniki, oznacza właśnie mysie uszy! [Myosotis L. – dosłownie „mysie uszko” z greckiego mys – mysz (w dopełniaczu myos) i us – ucho (w dopełniaczu otos)].

W naszym języku niezapominajki nazywa się też niezabudkami lub żabimi oczkami. Nie mam pojęcia, dlaczego żabie oczka(o tym później), natomiast jeśli chodzi o nazwę niezabudki, to myślę, że jest to klasyczny rusycyzm. W językach rosyjskim, białoruskim i ukraińskim kwiaty te nazywają się właśnie niezabudki незабудки, co może pochodzić od zwrotu не забудь, czyli nie zapomnij, i od tego tłumaczenia może też pochodzić polska nazwa niezapominajki.

Ale w języku niemieckim, starofrancuskim czy staroangielskim nazwa tego kwiatka też oznacza nie-zapomnij-mnie, a tu już chyba o rusycyzmie raczej nie możemy mówić.

Więc pozostaje nam średniowieczna legenda, która ma prawo wędrować po całej Europie, wedle której rycerz pewien wręczał ukochanej białogłowie bukiecik tych kwiatów, lecz nieszczęśliwie jakoś potknął się i wpadł do rzeki w ciężkiej zbroi. Utonął, naturalnie. Jednak tonąc krzyknął do dziewczyny: nie zapomnij mnie! – stąd kwiaty, które trzymała w ręku, nazwała niezapominajkami. I tak to już do naszych czasów zostało.

A dlaczego… patrzą żabim oczkiem?…  O niezapominajce jako żabim oczku przeczytamy nieco na stronie NCK, czyli Narodowego Centrum Kultury, w dziale ciekawostki językowe. I tam przeczytamy tak:

Dlaczego NIEZAPOMINAJKI, czyli kwiatki z bajki, patrzą żabim oczkiem? Otóż ŻABIE OCZKA to dawna, staropolska nazwa tej uroczej wiosennej roślinki. Co niebieskie kwiatuszki mają wspólnego z żabimi oczami, tego już się pewnie nie dowiemy, a o tym, że skojarzenia mogą być doprawdy nieprzewidywalne, świadczyć może zaczerpnięta z Pliniusza starożytna grecka nazwa niezapominajek myos-ōta, czyli mysie uszy. NIEZAPOMINAJKI (we wschodnich regionach Polski nazywane NIEZABUDKI – to jest chyba właśnie klasyczny rusycyzm – Я не забуду („ja nie zabudu” – ja nie zapomnę), o czym pisałam chwilę wcześniej) najwidoczniej nie tylko dla Słowian miały magiczną moc przypominania o ofiarodawcy, skoro w innych językach ich nazwa ma podobną budowę. Notowanej w XVI w. polskiej nazwie niezapominajek NIE-ZAPOMINAJ-MIĘ odpowiadały: niemiecka vergiss-mein-nicht, starofrancuska ne-m’ouble-mie, staroangielska forget-me-not, a nawet duńska forg-lem-mi-gei.

A na koniec jeszcze ciekawostka. Otóż od 2002 roku, zawsze 15 maja, obchodzimy święto, które swoją nazwę zawdzięcza właśnie tym kwiatom. Obchody Dnia Niezapominajki zapoczątkował redaktor Programu I Polskiego Radia Andrzej Zalewski, pomysłodawca i autor audycji „Ekoradio”. Teraz przyroda przyśpiesza z wiosną i wiele roślin zaczyna kwitnąć wcześniej niż kiedyś. Wczoraj się dowiedziałam, że już kwitną rzepaki, i jest chyba zdecydowanie za wcześnie…

PS. Ten wpis, tę opowieść o niezapominajkach dedykuję mojej wspaniałej, czuwającej nade mną, niezapominajce, Kindze! 🙂 🙂

Kot w jednym bucie – wystawa

W Miejskiej Bibliotece przy Minorytów w Opolu właśnie teraz jest i można ją obejrzeć do końca kwietnia – wystawa ilustracji do książki. To cudne ilustracje do książki „Kot w jednym bucie” autorstwa Piotra Rychla. Podwójnego autorstwa, bo jest on autorem i ilustracji, i samej opowieści.

A w dodatku – jeśli chodzi o tekst – to Piotr Rychel debiutuje jako autor książek dla dzieci, choć jak sam mówi, jego „Kot…” jest i dla dzieci, i dla dorosłych.

O dokonaniach ilustracyjnych, ale i redakcyjnych możemy przeczytać z drugiej strony ulotki:

Piotr Rychel (1962) – absolwent Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Od lat 90. projektuje i brawurowo ilustruje książki dla dzieci oraz podręczniki. Czytelnicy uwielbiają stworzoną przez niego postać detektywa Pozytywki, bohatera książek Grzegorza Kasdepke. W roku 2003 objął stanowisko Redaktora Naczelnego dwutygodnika Miś, nadając mu odmieniony kształt i nowoczesną, atrakcyjną formułę. Kierował redakcją do roku 2008. Stworzył koncept graficzny i system identyfikacji wizualnej Bajki. Współautor (wspólnie z Magdą Wosik) pierwszej w Polsce bajki do rysowania pt. „O, ja cię! Smok w krawacie!” – Najlepszej Książki Dziecięcej „Przecinek i kropka” 2011 w konkursie Empiku.

Wystawa w Fotogalerii prezentuje ilustracje z książki pt. Kot w jednym bucie, wydanej w ubiegłym roku, która stanowi również debiut literacki Piotra Rychla. Według samego autora jest to opowieść zarówno dla dzieci jak i dorosłych.

Świetne są te rysunki. Trzeba obejrzeć tę wystawę, koniecznie!

A detektywa Pozytywkę znam, bo jego przygody znam, bo książeczkę Grzegorza Kasdepke mam! Taki szczęściarz ze mnie!

A na stronie Wydawnictwa Bajka tak można przeczytać o „Kocie w jednym bucie”:

Wspaniały opis! Aż chce się sięgnąć po tę powieść baśń 🙂

Sięgajmy zatem i ilustracje oglądajmy w Fotogalerii przy Minorytów oglądajmy! 🙂